Ja jednak, zamiast piękna łodzi w poświacie gwiazd Vardy, ujrzałem biały statek, jakby okryty białym puchem w pianie fal, odbijający od przystani, lecz z krwią na skrzydłach, którą zmywała woda oblewająca kadłub – zraniony krwawiący łabędź. Daleko na brzegu niknące światła pochodni, wzburzone morze wchłaniające w siebie wszystkie dźwięki, ale wiedziałem, że tam w ciemności rozlega się rozdzierający szloch.
Stanąłem naraz i jakby uderzył we mnie zimny podmuch tego niewypowiedzianego słowa – Teleri.
Rainil wyprostował się, nagle poważny.
Opuściłem ręce i, nie patrząc na niego, odwróciłem się i ruszyłem w górę ścieżki. Po chwili usłyszałem śpieszne kroki za sobą, które jednak zaraz ucichły. Nie odwracając się, wspiąłem się aż do bramy z białego kamienia, przy której ścieżka łączyła się z północną drogą.
Teleri. Przypomniał mi właśnie o nich... Chociaż od przybycia tutaj, na górę Taras, obiecałem sobie nie wracać do nich wspomnieniami, sam nie potrafiłem od nich uciec. Od pięknych twarzy, srebrzystych włosów i oczu jasnych jak błyszczące szare perły. Białych dłoni otwartych w geście oznaczającym, że nie mają broni. Niektórzy z nich zresztą pierwszy raz w życiu ujrzeli blade klingi mieczy.
Ciężar na sercu stawał się nie do zniesienia, i byłem zły, wściekły, że tak czułem. To nie po raz pierwszy tak bolało mnie serce i wiedziałem, że każdy radził sobie z tym, co się stało, na swój sposób. Jedni po prostu żyli dalej, tłumacząc sobie, że aby ich pobyt na tej ziemi miał sens – muszą walczyć. W imię przysięgi Fëanára nie tylko jego synowie żyli tu dla zemsty. Pragnienie zemsty zaś było mocniejsze niż poczucie winy. I to pozwalało żyć. Ale niektórzy z nas stracili siły potrzebne do życia w niegościnnej krainie. Część z nich, jeszcze zanim Valarowie wynieśli na obszar Ilmenu nowe światło, opuściło swoje ciała. Przygnieceni smutkiem, bólem, żalem z powodu tylu śmierci ich braci – odeszli do Námo. Potem, gdy ta nowa ziemia została oświetlona, nabraliśmy sił i nadzieja wzmocniła nasze serca. Ten i ów szeptał, że może nie jesteśmy całkiem przeklęci i że łaska Valarów jest wielka, skoro wysłali swoje światło, by oświetlało nasze drogi. Owszem, było to jakieś pocieszenie.
W tym wszystkim, co ogarniało moją duszę, dominował gniew: bezsilny i wyprowadzający z równowagi. Nie mogłem się pogodzić z tym, że nie potrafię cofnąć tego, co się stało.
gapie sie w pusty formularz i mysle co by tu napisac...
OdpowiedzUsuńa, tak, nie moglam sie powstrzymac od zagladania tutaj...
"Białych dłoni otwartych w geście oznaczającym, że nie mają broni." - :( ... tylko tyle.
Miriel! Gdzie sie podzial tamten piekny dizajn strony? :(
OdpowiedzUsuńTęsknię za wiosną, brakuje mi światła, czas wyjść z półmroku, a morze nabiera błękitu... :-)
OdpowiedzUsuńTe myśli Rilyanárë... trudno coś rzec o nich, jego smutek wylewający się ze słów jest tak wielki...
OdpowiedzUsuń(offtopic) Jak ładnie :))) jakby szafirowe barwy morza rozlały się dookoła. Podoba mi się Twoje "wyjście z półmroku" :)
Green Apple, rzeczywiście jakoś smutno w tej opowieści... ale nie chce być inaczej... Choć, mam nadzieję, nie wszystko jest takie smutne, jest i w Śródziemiu trochę ciepła i światła.
OdpowiedzUsuń