Deep inside the silence staring out upon the sea
The waves are washing over half forgotten memory...

6 kwietnia 2010

Rilyanárë - 17. Koniec pierwszej opowieści

– Zostaw Mandosowi rozliczanie twego czasu i uczynków, jakie popełniłeś w każdej chwili cielesnego istnienia – powiedział. – Zadręczając się, ciemnością zasnuwasz duszę i sam jej zadajesz ból, a do tego nie dano ci prawa.

– Po coś mi przypomniał? – zapytałem.

– I będę przypominał. I inni też będą przypominać. I ty sam nigdy nie zapomnisz – rzekł i poszedł do swojej części komnaty.

Przebierał się za filarem, stojącym pośrodku przejścia, które oddzielało od siebie dwie części pomieszczenia. Od kolumny do sąsiedniej ściany rozpięta była zasłona haftowana złotą i zieloną nicią. Słyszałem dźwięk otwieranego i zamykanego wieka od skrzyni, szelest tkanin.

Już wiedziałem, lub domyślałem się, dlaczego zaszyłem się w tej kamiennej jaskini: bo tu nie widziałem, jak zmieniają się w zawrotnym tempie noc i dzień, tu nie smucił mnie świat swym rozkładem, życie wzrastające rozpaczliwie szybko, życie rodzące owoce i umierające, by zrobić miejsce dla innego życia. Tu kamienne grube mury tłumiły wszystkie dźwięki, tu nie było słychać nawet szumu morza. Wcześniej sam się sobie dziwiłem, że nie wolałem przestronnej komnaty na którymś z wysokich pięter zamku, z oknami o grubych taflach barwionego szkła, za którymi rozciąga się widok na morze lub zielony stok góry. Jakbym chciał się schować w najciemniejszym kącie tej budowli, lecz nie wiedziałem, przed czym.

Cała nasza grupa w Vinyamarze...  Nie rozmawialiśmy o tym, ale to, że zasiedliliśmy wszyscy tę samą część zamku i nawet nie spojrzeliśmy w stronę pałacyków zdobiących podnóże Tarasu, o czymś świadczyło. Nie obawialiśmy się żadnego bezpośredniego zagrożenia, a też nie byliśmy na tyle zżyci ze sobą, by pragnąć ciągłego swojego towarzystwa. To było coś innego.

– Rainil... – szepnąłem. Płomyk najbliższej świecy zachybotał, a wraz z nim drgnęły cienie.

– Słucham cię, a meldonya.

Ale nic nie powiedziałem.

Pomyślałem tylko, że nawet jeśli wszyscy się tak bardzo pomyliliśmy, to przynajmniej możemy czułą myślą uchronić nasze dusze przed zwątpieniem.

Cicho skrzypiało pióro po pergaminie. Rainil pisał przy świetle świec – wiersz lub pieśń, lub może jakieś usłyszane od Fanyalaurëgo opowieści.

Dziękuję, pomyślałem.

Na moment pióro się zatrzymało.

Uśmiechnąłem się.

Koniec pierwszej opowieści

3 kwietnia 2010

Rilyanárë - 16.


Skierowałem się od razu do naszych pokojów, już na korytarzu ściągnąwszy mokrą tunikę. Rainil poszedł do naszej głównej sali, by od lampy wciąż palącej się na środkowej ławie zapalić małą oliwną lampkę. Gdy otworzyłem drzwi do komnaty, ciemność stanęła przede mną, nieprzenikniona i prawie że namacalna.

Czy to chłód nocy przejął mnie dreszczem, czy lęk?

Od ścian ciemnego korytarza odbił się stłumionym echem śpiew, smutny i tęskny.

Jak dobrze, że nie jestem tu sam, pomyślałem, w tym obcym świecie, w którym światło nie oznacza bezpieczeństwa, w którym nie ma Ogrodów Snów Lóriena, gdzie można by skryć się i uleczyć duszę.

Gdy stałem tak, znów zagubiony w obrazach i tęsknocie, nagle mój cień, urósłszy u mych stóp,  czarną plamą skoczył prosto w komnatę.

I gdy serce zamarło we mnie, rzucone we wspomnienia walk w ciemności, ledwie stłumiłem krzyk w gardle. Ale w tej samej chwili zrozumiałem, że to Rainil stoi za mną z lampką w ręku. Mój cień zaś drżał na tkanym bogato arrasie wewnątrz komnaty, niby kryjąc się wśród drzew tkanych złotymi nićmi...

Odetchnąwszy z trudem, przeszedłem przez próg. Rainil cicho zamknął za nami drzwi, postawił na stole lampkę i zapalił zaraz od niej kilka świec. Rozstawił je tak, by oświetlały całe pomieszczenie. Zmyłem sól z ciała wodą z misy i się przebrałem. Wyszedł, po jakimś czasie wrócił z dzbanem wina rozcieńczonego wodą i koszykiem owoców.

I gdy siedziałem na brzegu łóżka wpatrzony w cienie na ścianach, podszedł i delikatnie wyjął mi z ręki srebrny grzebień. Potem równie delikatnie rozplótł mój warkocz, by pasmo po pasmie rozczesywać włosy.

Wybacz mi, przyjacielu – usłyszałem w głowie jego myśli – lecz nie moje słowa wypowiedziane dziś na plaży cię uderzyły, a twój strach przed wspomnieniami cię złamał.

Bo żywe są obrazy wspomnień i krew w nich rozlaną, wciąż ciepłą czuję na dłoniach – odpowiedziałem, również nie wypowiadając na głos ani jednego słowa.

Milczał. Słyszałem tylko cichy szelest własnych włosów przesuwających się przez zęby grzebienia.

Spróbowałem odszukać odpowiedź, lecz zamknął przede mną swój umysł. Nie przestał jednak mnie czesać, a ja, pod dotykiem jego dłoni, która w ślad za grzebieniem przesuwała się po włosach, uspokoiłem się.

Po jakimś czasie odłożył grzebień. Choć sam nie śmiałem podnieść oczu, wiedziałem, że na mnie patrzy.