Deep inside the silence staring out upon the sea
The waves are washing over half forgotten memory...

26 marca 2010

Rilyanárë - 15.

Dużo później, gdy klęczałem wciąż w wodzie i patrzyłem na zachód, a wiatr dawno wysuszył mi łzy, poczułem za sobą obecność.

Rainil. Czułem jego troskę i całe ciepło, jakie wysyłał ku mnie, ciepło niewyrażone słowami.

Wstałem i odwróciłem się. Stał przed najniższym tarasem, nie wiem, od jak dawna. Podszedłem. Jego szare oczy błyszczały w ciemności jak wszystkie gwiazdy, które kocham, a rozpuszczone ciemne włosy falowały z każdym podmuchem wiatru. Jeszcze nie czas mi wypatrywać światła Zachodu, pomyślałem, jak mam obok siebie światło, które rozgrzewa moją duszę.
Wspinając się na szerokie schody, wracaliśmy na górę do zamku.



tameiki majiri no kaze no naka, boku ni miseta
kimi no namida no riyuu wa wakaranai
ima mo fusagare-tsuzukeru kokoro no itami wo
dare ga kowaseru no darou...


The scars of the memories still remaining in your reflected arms
are the proof of the guilt you carried even after you were forgiven.
The way your lips curve into the faintest of smiles is so precious and fleeting
that I won't hand you over to anyone else.


If it came to pass that you were to be reborn someday,
like you were on that day...
then we'll surely meet again, so


even if you tremble all alone in the nights, it's all right...
because I'm still here waiting...

23 marca 2010

Rilyanárë - 14.

Gdy gwiazdy rozświetliły niebo, przyszedł chłód. Wstałem, spojrzałem w stronę Morza, w dół, gdzie na piasku siedziało dwóch elfów. Morze jednostajnie szumiało, obmywając plażę. Tylko kilka mew, krzycząc, poleciało w stronę wzgórz. Jakoś sobie radzimy, pomyślałem.

Na wieży błękitnym światłem – niezbyt mocnym, lecz bardzo wyraźnym – rozświetliły się okna, w czterech drewnianych ramach wstawionych w kamień. Nikłe noldorskie światło wobec potęgi morza. A ono styka się z tymi brzegami świata i dotyka tych, które porzuciliśmy.

Ruszyłem w stronę brzegu. Wiatr się wzmagał i woda coraz odważniej wdzierała się między skały. Hísiwë i Arëtáno na mój widok podnieśli ręce w geście pozdrowienia i ruszyli w stronę tarasów. Zatrzymałem się dopiero, gdy fala zmoczyła mi stopy. Ta woda w tej samej chwili obmywa brzegi Valmaru, pomyślałem, gładzi złoty piasek w Zatoce Eldamaru. Ta woda zmyła krew w przystani Alqualondë... I w niej jest ich krew.

Zgięty nagle wpół, wpadłem kolanami w mokry piasek, i zaraz fala zakryła mnie aż po uda. Opierając się na dłoniach, płakałem.

19 marca 2010

Rilyanárë - 13.

I siedziałem sam przy bramie. Obok mnie skórzana torba z kawałkiem chleba zawiniętym w lnianą serwetę i dwoma jabłkami. Cień obszedł mnie dookoła, wydłużał się teraz, jakby wspiąć się chciał na zbocze góry. I myślałem wciąż o Telerich. Wciąż od ponad dwustu lat.

Pierwszych kilkadziesiąt lat było rozpaczliwym, prawie pozbawionym snu i odpoczynku koszmarem, szlochem, zagłuszanym polowaniem na obrzydliwe stwory Nieprzyjaciela. A one mnożyły się w całym Beleriandzie, tak że ziemia ta z początku napawała mnie obrzydzeniem, niczym padlina, którą toczy robactwo. I tylko łzy łykane bezgłośnie i bez drgnienia twarzy – wciąż paliły mnie solą. Wydawało mi się, że gorzki ich smak czuję całym wnętrzem. Więc klinga wykuta przez Curufinwëgo Fëanáriona lśniła – na ile mogła pod ciężkim i ciemnym niebem Endoru, brudna od czarnej posoki. I każdy chlust orkowej krwi towarzyszył każdej łzie, lecz piłem te łzy, jakby miały mi dodać sił, jakbym ze studni Vardy je zaczerpnął, bo ból serca był jedyną rzeczą, jaka mi pozostała i jedyną, jaką przekuwać mogłem na siły i na nienawiść. Więc zabijałem. Choć noc trwała nieprzerwanie, a dziś policzyłbym jej dwa razy po dwanaście lat walki – za każdego z zabitych Telerich napoiło ziemię wielu ze sług Morgotha.

Lecz nie ma takiej ceny, która by zadośćuczyniła choć jednej kropli krwi Eldara. I choć mięśnie twardniały z każdym obrotem gwiazd, a dłoń trzymała jelec, niby gałąź drzewa, co stalową obręczą żywych włókien owija się wokół skały, to dusza płakała bezustannie, chcąc wyrwać się z ciała. Lecz nie wracałem. Bo wiedziałem, że tam też już nie ma światła. Nie ma już Światła w Domu.



When the silence beckons
And the day draws to a close
When the light of your life sighs
And love dies in your eyes
Only then will I realise
What you mean to me...

14 marca 2010

Rilyanárë - 12.

Moje włosy swobodnie spływały na kołyszące się od wiatru wysokie trawy. Suche już, żółtawo-czerwone łodyżki cicho szeleściły i rozsypywały nasiona przy każdym dotknięciu. Przez chwilę, wpatrując się w owada, czepiającego się listka, pozazdrościłem mu braku świadomości problemów świata. Podniosłem głowę.

Rainil siedział na trawie, oparty plecami o wschodnią ścianę bramy. Patrzył w przełęcz, za którą widniała dolina Nevrastu, tam gdzieś, bardzo daleko, wśród moczarów i bagien, lśniło lustro Linaewen. Zaczął śpiewać, cicho:

W jezior perle – Linaewen, w czystej wodzie podniebnej
złoto-białe zakwitną wodne jaskry.

Ponad tafli powierzchnią tulipanów się pysznią
w drżącym lustrze Linaewen srebrne kwiaty.


Uśmiechnął się smutno, i jeszcze ciszej zaśpiewał, tylko ledwie słyszalnym szeptem:

– Chmury białe – pierwiosnki – chylą pąki wiatrowi
w wodnym bagien odbiciu nieba barwy.
Niech pokłonią się brzozy ponad turzyc kępami,
białe wyjdą korony z głębi wody
i srebrzyste gwiazdeczki nad Linaewen brzegami
pięknem swym mnie zachwycą w trawie skrytym...
[1]

– Dziwię się czasem drgnieniom mego serca – szepnąłem – które związało się z Endorem wbrew mojej wielkiej tęsknocie za I Már Calassë Alduva[2].

Piosenka, którą nieraz słyszałem śpiewaną radośnie, teraz wydała mi się przejmująco smutna.

Rainil opuścił głowę i odczułem, że i jego serce rozdarte jest pomiędzy dwiema tęsknotami – dwiema miłościami rozdzielonymi smutkiem.

– Rozdzielonymi ostrzem miecza – odezwał się.

Wstał. Ruszył z powrotem w dół ku Morzu.

Ale ja zostałem jeszcze, bo potrzebowałem teraz spokoju tej łąki, pełnej drobnego, jakże beztroskiego życia. Może jednak tu doznamy uleczenia, przecież jest nadzieja i Pokój, choć strzeżony. A ten, który temu pokojowi zagraża, oblężony jest w swej twierdzy. Lecz strach wkradał się Noldorom w serca, bo wydawało się czasem, że Nieprzyjaciel drwi z nas. Siedzi przecież w swej wielkiej fortecy na północy, zbrojąc się i rosnąc w siłę. Kruchy jest pokój, którego bronią straże rozstawione wzdłuż Ered Wethrin.



[1] Wiersz o jeziorze Linaewen mówi o konkretnych gatunkach roślin rosnących na moczarach Nevrastu. Są to: złoto-białe wodne jaskry – jaskier wodny (Batrachium aquatile), tulipanów srebrne kwiaty osoka aloesowata (Stratiotes aloides), pierwiosnki – okrężnica bagienna (pierwiosnkowate: Hottonia palustris), białe korony – grzybień północny (Nymphaea candida), srebrzyste gwiazdeczki – gwiazdnica błotna (Stellaria palustris).

[2] I Már Calassë Alduva (quen.) – Dom w Świetle Dwóch Drzew; nazwa osiedla pod Tirionem, gdzie mieszkał Rilyanárë.

8 marca 2010

Rilyanárë - 11.

Rainil miał rację. Zmieniliśmy się tutaj, w Endorze. A raczej, wszystko, co zdarzyło się od momentu przemów pierworodnego syna Finwëgo na placu w Tirionie, wszystko nas zmieniło i zmienia wciąż. Prawdziwe są słowa syna Nandara i Elwen[1] – w Amanie byliśmy tylko elfiętami stawiającymi sobie pałace w ogrodzie rodziców. Wszelkie problemy i wątpliwości mogliśmy skonsultować z Potęgami silniejszymi i mądrzejszymi od nas. Teraz dopiero zrozumiałem, że tam nie ciążyła na nas żadna odpowiedzialność. Opowieści starszych elfów i powtarzane przez młodszych legendy traktowałem jako historie, które nigdy się nie powtórzą, jakby były to rzeczy wymyślone. Dotyczyły spraw tak odległych, że nie zaprzątałem sobie nimi głowy. Któż chciał myśleć o niebezpieczeństwach podgwiezdnego Endoru, gdy wokół łąki amańskie mieniły się wszystkimi barwami w świetle Dwóch Drzew?

Myślę, że większość z nas rzeczywiście sądziła, że mamy wiele czasu na to, by poznawać Ardę i chłonąć wiedzę o niej. Nie spieszyliśmy się z wypytywaniem o wszystko Tych, Którzy Przyszli ze Wschodu. A jednak złożyło się tak, że decyzję o odejściu podjęliśmy, zanim wzrośliśmy w siłę, zanim dorośliśmy duchowo do tego, by opuścić świetlisty ogród naszych Opiekunów. W pysze swej wzgardziliśmy ich opieką, zwąc ją więzieniem...

Potem, gdy już nie było odwrotu, gdy wybrzmiały ostatnie słowa Eonwëgo i dumna odpowiedź Fëanára, okazało się, że świat na zewnątrz jest większy, ciemniejszy i bardziej niebezpieczny, niż ktokolwiek z nas potrafił sobie wyobrazić. I to było szokiem, który zmienił na zawsze nasze dusze. Zaprawdę byliśmy jak dzieci, które obrażone, uciekają z domu, by stanąć naprzeciw dzikiej bestii.

Ci, którzy przeżyli lata ciemności i wojny, ci, których żył nie rozerwały potwory z Północy, których fëar nie zostały wydarte z ciał przemocą przez sługi Nieprzyjaciela – utwardzili swe serca i dłonie, a dusze ich spowił smutek bardziej gorzki i cięższy od najsmutniejszej pieśni Nienny.

Staliśmy się innym plemieniem. Ci, co nie przeżyli takiej trwogi i krwawej walki, nie zrozumieją tego, kim teraz jesteśmy.




[1] Nandaro i Elwen – rodzice Rainila.

4 marca 2010

Rilyanárë - 10.

Ja jednak, zamiast piękna łodzi w poświacie gwiazd Vardy, ujrzałem biały statek, jakby okryty białym puchem w pianie fal, odbijający od przystani, lecz z krwią na skrzydłach, którą zmywała woda oblewająca kadłub – zraniony krwawiący łabędź. Daleko na brzegu niknące światła pochodni, wzburzone morze wchłaniające w siebie wszystkie dźwięki, ale wiedziałem, że tam w ciemności rozlega się rozdzierający szloch.

Stanąłem naraz i jakby uderzył we mnie zimny podmuch tego niewypowiedzianego słowa – Teleri.

Rainil wyprostował się, nagle poważny.

Opuściłem ręce i, nie patrząc na niego, odwróciłem się i ruszyłem w górę ścieżki. Po chwili usłyszałem śpieszne kroki za sobą, które jednak zaraz ucichły. Nie odwracając się, wspiąłem się aż do bramy z białego kamienia, przy której ścieżka łączyła się z północną drogą.

Teleri. Przypomniał mi właśnie o nich... Chociaż od przybycia tutaj, na górę Taras, obiecałem sobie nie wracać do nich wspomnieniami, sam nie potrafiłem od nich uciec. Od pięknych twarzy, srebrzystych włosów i oczu jasnych jak błyszczące szare perły. Białych dłoni otwartych w geście oznaczającym, że nie mają broni. Niektórzy z nich zresztą pierwszy raz w życiu ujrzeli blade klingi mieczy.

Ciężar na sercu stawał się nie do zniesienia, i byłem zły, wściekły, że tak czułem. To nie po raz pierwszy tak bolało mnie serce i wiedziałem, że każdy radził sobie z tym, co się stało, na swój sposób. Jedni po prostu żyli dalej, tłumacząc sobie, że aby ich pobyt na tej ziemi miał sens – muszą walczyć. W imię przysięgi Fëanára nie tylko jego synowie żyli tu dla zemsty. Pragnienie zemsty zaś było mocniejsze niż poczucie winy. I to pozwalało żyć. Ale niektórzy z nas stracili siły potrzebne do życia w niegościnnej krainie. Część z nich, jeszcze zanim Valarowie wynieśli na obszar Ilmenu nowe światło, opuściło swoje ciała. Przygnieceni smutkiem, bólem, żalem z powodu tylu śmierci ich braci – odeszli do Námo. Potem, gdy ta nowa ziemia została oświetlona, nabraliśmy sił i nadzieja wzmocniła nasze serca. Ten i ów szeptał, że może nie jesteśmy całkiem przeklęci i że łaska Valarów jest wielka, skoro wysłali swoje światło, by oświetlało nasze drogi. Owszem, było to jakieś pocieszenie.

W tym wszystkim, co ogarniało moją duszę, dominował gniew: bezsilny i wyprowadzający z równowagi. Nie mogłem się pogodzić z tym, że nie potrafię cofnąć tego, co się stało.

2 marca 2010

Pieśń Lindarów z Zatoki Eldamaru

Lindalírë Eldamaro



Łabędzie łodzie płyną w świetle odległych liści Laurelinu,

Eldarów żagle w dali mgielnej na falach błyszczą seledynu.

Ilmenu perły – rozpalone Silpionu krople – rozświetlają

rozległe plaże wygładzone palcami Ulma, lśniące blado.



Błękitnych płócien dłonią smukłą dotknąłem, w liny zaplątaną,

klejnoty z pluskiem wpadły w lustro, w ukwiałów liście, żółwi stado.

W głębinach pyłu obłok wzniosły, zalały złotą łuną sale,

podłogi – w płytach koralowych opale szkliste układane.



Jak strzały w głębię, w słone płetwy posłane elfim długim łukiem,

z pokładu lekko się zsunęły, zbudziły plemię Króla Źródeł.

Wingildi wyszły rozbłyskując z pałaców, więc im skłońmy głowy

– Błogosław nam, o Wielki Ulmo, zielonym płaszczem otulony.



Zabłysły lampy w roślin splotach, beryle w hełmach Falmarínich.

Wioślarzy z łuską w zmokłych włosach delfiny kołem otoczyły.

Rozbrzmiały głośno Ulumúri Salmara ponad wód przypływem,

Załkało w dłoniach ciało lutni, zalśniły flagi z Wilwarinem.



Sylwetki na tle nieboskłonu żeglarzy zlękłych, zasłuchanych,

w balladach Władcy Valinoru, zaklętych w muszlach, fletniach białych

– ujrzałem w glorii Malinaldy – Lindarów z godłem srebrnoskrzydłym,

Valarze, usłysz głos pochwalny, nie pozwól, byśmy się zgubili.