W półmroku i ciszy siedzieliśmy nadal – zastygli jak posągi przed pałacem. Ta ziemia budziła się ze snu. Lecz nie my. My trwaliśmy poza czasem, przeliczając doby jak godziny, niezgodni z rytmem tego świata. Tu Serce Ognia pięło się w górę po wschodnim zboczu góry, by niedługo oślepić nas swym płomieniem z ośnieżonego szczytu. A cenny, tak sercu drogi, srebrzysty przedświt mijał szybciej niż czuły dotyk przyjaciela.

– Wszystko się budzi po nocy. – Isilwë podszedł do okien. Mury i kolumnadę górnego tarasu obsiadło morskie ptactwo. Mewy, krzycząc donośnie, przelatywały przed oknami. – Moja kolej pełnienia warty na wieży wypada za drugim zachodem Vásy, więc zostawię was na ten czas. Idę wędrować ścieżkami snu – rzekł, uśmiechając się lekko. – Zmienia się wiatr i noc dziś była o wiele chłodniejsza niż dotychczas. Niech Manwë będzie dla was łagodny. – Podszedł do Murwen. Patrzyli sobie przez kilka chwil w oczy, po czym wyszedł z sali.
Mori ustawił na stole tacę z pieczywem i dwa dzbany. Wziąłem kromkę chleba, nalałem do kubka wody i wina. Rilyanárë zebrał w koszyk przygotowane dla wartowników przez Morifindëgo owoce w cieście i dzban z wodą i wyszedł.
Wpatruję się w tengwar szeptając literki :) Już wiem. To ta najładniejsza linijka... :)
OdpowiedzUsuń"My trwaliśmy poza czasem, przeliczając doby jak godziny, niezgodni z rytmem tego świata" - ładne słowa... nigdy nie przyszło mi do głowy, że dla elfów urodzonych w Amanie pod światłem Dwóch drzew, słońce przesuwało się po niebie o wiele za szybko...
OdpowiedzUsuńDziękuję, Porcelanko :-)
OdpowiedzUsuńWiewiórko, dla mnie też słońce przesuwa się po niebie za szybko. Bardzo dobrze ich rozumiem...
OdpowiedzUsuń