Deep inside the silence staring out upon the sea
The waves are washing over half forgotten memory...

18 grudnia 2010

Hísiwë - 9. Koniec drugiej opowieści

I znów wszystko zaczęło się rozmywać, tylko jej twarz i blask jej oczu pozostał jeszcze przez chwilę. A gdy i to zniknęło, zostało kłucie w sercu tak dotkliwe, jakby gorącą włócznią ktoś mi to serce otworzył. Znów byłem w ciemnym korytarzu prowadzącym do wschodnich komnat, wpatrzony w oczy Maldana. I czułem ból – jego i swój własny, tak brutalnie przypomnianą tęsknotę za bliskimi, bo choć nigdy nie znikła i nie zmalała, przykrywałem ją sprawami dni bieżących. Teraz jednak wszystko poza nią zdało się nie istnieć, nie mieć znaczenia. Było nie bardziej istotne niż cień w świetle bladego księżyca. I pomyślałem, że w tej właśnie chwili nikt nie przekonałby mnie, że życie nasze na tej ziemi ma sens, ponieważ nie mogło mieć sensu to, co nie istniało. Prawdziwy był tylko ból w sercu, pochłaniający całą wolę i świadomość istnienia, całą siłę duszy, i każde uderzenie serca doprowadzało na skraj utraty przytomności.

Lecz jednak pojawiło się drugie uczucie. Coś, co było jak lekki, ledwie wyczuwalny oddech, który dotknął chłodem mych zapadniętych płuc. Współczucie. Poczułem naraz, że rozumiem Maldana, czuję ciężar równy jego ciężarowi, odczuwam ból równy jego bólowi.

I współczucie to dodało mi sił. Odepchnąłem się od ściany, i na czworakach zbliżyłem do niego. Delikatnie otarłem mu łzy.

Patrzył na mnie, jakby wciąż szedł ścieżkami snu. Jego oczy wodziły za obrazami, których ja nie widziałem. Zebrałem siły i delikatnie obejmując go i biorąc pod kolana, podniosłem.

Niosąc go na rękach, wróciłem tą samą drogą do północnego skrzydła zamku, kierując się od razu do naszych komnat. Drzwi otworzyłem kolanem, wysyłając od razu wezwanie ku Arëtánowi. Położyłem Maldana na łóżku. Gdy dotarło do mnie, że do pomieszczenia weszły dwie osoby, ostatkiem sił próbowałem wyjść. Kończyły mi się siły, potrzebowałem samotności. Ale zdołałem zrobić tylko kilka kroków i osunąłem się pod ścianę. Jak przez mgłę widziałem elfów biegających po pokoju, otwierające się i zamykające drzwi i bałem się, że znów wpadam w sen, więc mrugałem oczami, by utrzymać świadomość, ale zmęczenie zwyciężyło. Poczułem jeszcze czyjąś dłoń czule dotykającą mojego czoła i, oparłszy głowę na kolanach, zasnąłem. Dzięki Eru, w spokojny sen bez wspomnień.

Koniec drugiej opowieści

8 komentarzy:

  1. Ładne...
    Piszesz o głębokim smutku i bólu, ale w taki sposób, który sprowadza spokój. Nie wiem, jak to robisz, to chyba zawarte jest w rytmie zdań, ale zaczynając czytać wyciszam się i zwalniam już po pierwszych zdaniach. I wtedy, czytając wolno i spokojnie, chłonie się całą urodę tej sceny i widzi się kamienne ściany, blade światło lampek oliwnych, długie cienie biegających w ciszy postaci i smukłą dłoń o długich palcach przesuwającą się po bladym czole.
    Ładne...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, Wiewiórko, za komentarz, i za cierpliwe i regularne czytanie i komentowanie Vinyamaru. Teraz przez dłuższy czas pewnie w Vinyamarze będzie cisza, zanim nie dopracuję kolejnej opowieści. A to może trochę potrwać, bo nie chcę nic wstawiać tu zbyt pochopnie :-) Mam nadzieję, że w następnej opowieści nie będzie tak smutno :-) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Brak sensu czy może niedostatek miłości? Myślę nad następstwem zdarzeń w opowieści.

    "W lekko rozwartej dłoni jaśniało ciepłe światło..."

    To światło nadaje sens. Lecz trzeba przełamać strach i wyciągnąć ku niemu dłoń, pochwycić je. A tutaj nic, tylko niemożność i ból. To prawda, ból oswojony wydaje się mniej ostry, znajomy, niemal jak stary przyjaciel. Ale nie koi. Chciałoby się rzec, odwagi Hísiwë. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To właśnie trochę tak jest, jak napisałaś, Porcelanko. Zrezygnowanie z czegoś, co nadaje najgłębszy sens, odbiera siły i wiarę w życie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, dlatego Hísiwë nie może zrezygnować. Bo trwać samotnie na plaży, pogrążony we wspomnieniach, w snach czy marzeniach byłoby torturą dla elfa. Taki był przecież los Maglora. A Noldorowie przecież walczyli do końca.

    Koić ból można bardzo długo i w końcu odkryć, że tylko się go kołysze. Życie, tak samo jak miłość, to ryzyko, ale przecież nie można wciąż się asekurować jak młody ptak na stromym klifie. Kiedyś trzeba rozwinąć skrzydła, zaryzykować i polecieć. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Porcelanko, ale czasem odkrywanie nowych lądów, wyrywanie silmarili z rąk Morgotha i zakładanie nowych królestw na wywalczonych terenach - wydaje się łatwiejsze niż zdecydowanie się na odważny krok z tej najbardziej osobistej sferze życia...

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak jest tylko w naszej głowie... :)
    Każdy ma jakąś trudność, z którą stara się zmierzyć. Co jednemu zdaje się łatwe, dla innego zdaje się mozolnym wspinaniem się po górze lodowej... Jedna Elfka stara się jak może odtaić wiele zaschłych i zmarzłych już, wiążących jak powrozy Angbadu przekonań, przełamać lęk i unikanie, nazywać swój lęk, patrzyć mu prosto w oczy i walczyć z nim. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. I zaiste nie jest. Boję się nadal :) Czasem myślę, że idzie jak po grudzie i jak nie urok to... :| . Ale wiesz, to staranie się - mimo trudności- nadaje życiu sens. Tyle się już przecież udało odmrozić,zmienić, i to cieszy i daje siłę. Bo jestem na właściwej drodze.
    Pięknie byłoby odkrywać nowe lądy czy umacniać stare, walczyć z orkami, nawet przechodzić przez Helcaraxe. :) Ale to wszystko już znam, już umiem.
    Jeśli nie zmierzę się z tą górą, która jest i czeka, ta wielka, kim będę?
    A jeśli mi się uda. No, to wtedy...! ;) ...a nawet nic być nie musi. Ale przynajmniej nie będę patrzyć w lustro ze wstydem, że nie spróbowałam. Wiem, że po prostu trzeba to zrobić. Żeby iść dalej...

    Ten lęk jest tylko w naszej głowie...i Hísiwë to wie. To on wykrzywia obraz jak w oku okruch szkła Królowej Śniegu. Jest produktem ubocznym doświadczeń i wyciągniętych, najczęściej błędnych, wniosków (na swój temat i na temat świata). Ale przekonania to coś, co można zmienić, szkło można starać się wyciągnąć albo kupić korygujące okulary ;P. Wtedy jest nieco łatwiej i nawet można wypatrzeć całkiem dogodne ścieżki, góra przestaje być taka stroma i śliska.
    A z góry... z góry jest piękny widok, i można nawet polecieć. I jest wiele światła. Wiem to. :) I czuję też, że sama droga jest równie ważna jak cel.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nareszcie mogłam w spokoju to przeczytać :) Piękne, plastyczne opisy. Podoba mi się to, że w tym tekście wszystko płynie powoli, tak że czytelnik ma czas i na odbiór postaci, i na szereg przemyśleń, i na zwyczajne smakowanie słów. Czułam ten smutek, współczułam bohaterom, ale jednocześnie (jak zwykle) zazdroszczę tym, którzy mogli poznać piękno Śródziemia, poczuć jego "tętniące serce". Ech, zbyt dużo skrajnych emocji. Widzę jak trudno było Noldorom, jak ciężko było podjąć decyzję, znieść rozłąkę z niektórymi bliskimi, porzucić to, co się kochało, swój dom, a z drugiej strony włącza mi się tryb mori i związane z tym postrzeganie Amanu.

    I znów muszę to napisać - lubię twoje przedstawienie Noldorów, tzn. punkty widzenia nie tatusynków itp., ale właśnie takich "elfów spośród tłumu" - ja wiem, gmatwam niemożliwie ;)

    Opowieść zachwycająca.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń